Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/22

Ta strona została uwierzytelniona.

Usiadł na krawędzi łóżka i z dziwnem onieśmieleniem patrzył w jej twarz, widocznie chciał powiedzieć kilka ciepłych słów, od których odwykł w ciągu ostatnich lat. Wreszcie ujął jej rękę w swoją olbrzymią dłoń.
— Przepraszam cię, Luizo, — powiedział cicho. — Nie przypuszczałem, że moja złośliwa uwaga tak bardzo dotknie ciebie. Sądziłem, że przyzwyczaiłaś się do moich nieoględnych, czasem nawet brutalnych słów. Wiesz przecież dobrze, że nie zawsze myślę tak, jak mówię. Mój ciężki zawód, gorączkowa praca, niejednokrotnie wytrącają mnie z równowagi. Przyjechałem z Nadrenji zmęczony, wyczerpany, a przedewszystkiem poirytowany niepowodzeniami w interesach. Rzuciłem słowo, które mogło zaboleć, ale przebacz... Pamiętasz, że nie zawsze byłem tak opryskliwy jak teraz...
Podniósł jej rękę do ust. Potem mówił dalej — starając się swojemu głosowi nadać jaknajbardziej łagodne brzmienie:
— Nigdy nie posądzałem cię o zdradę. Byłoby to niegodne z mojej strony. Wiem, że jesteś dobrą, szlachetną żoną i tkliwą matką... Dlatego wybacz krzywdę, którą mimowoli ci wyrządziłem.
Drgnęła niespokojnie. Nie przeczuwała takiego obrotu sprawy. Słowa jej męża brzmiały jak pokryty ironją wyrzut. Otworzyła oczy, aby