Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/27

Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę cię, nie obserwuj mnie jak sędzia śledczy, — prosił z uśmiechem i zaraz wracał do spraw bieżących, mówił o swoich i jej interesach, które starał się szybko uregulować, aby oboje mogli jaknajrychlej wyjechać z Berlina.
Światło dnia zgasło już zupełnie. Do pokoju wkradały się tylko refleksy latarń ulicznych i świetlnych reklam sklepowych. Wstała z otomany, aby zapalić światło gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Sądziła, że to Lotti, a możliwe, że Strogow przyspieszył czas wycieczki.
— Proszę wejść, — powiedziała zadowolona, że o tej wieczornej godzinie nie będzie osamotniona.
Drzwi otwarły się szeroko i w ciemnościach zobaczyła sylwetkę jakiegoś olbrzymiego człowieka, który tarasował sobą całe wejście. W ciszy usłyszała chrapliwy, przerywany oddech astmatyka. Olbrzym wcisnął się do pokoju. Przez jej mózg, jak oślepiająca błyskawica przeleciała myśl, że to jej mąż wstał z alabastrowej urny w kaplicy krematorjum, aby rzucić na nią przekleństwo. Przerażona zatoczyła się kilka kroków w tył, uderzając głową o ścianę. Przez zaciśnięte strachem gardło wyrwał się jej spazmatyczny krzyk.
— Jezus! To ty Adolf...
Rozległ się stłumiony, przerywany krótkim oddechem śmiech, który przypominał rżenie konia. Resztką przytomności nacisnęła taster lampy.