Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/31

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widocznie nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz. Twoje wyrzuty pod adresem naszej rodziny są chyba zupełnie bezpodstawne. Wybaczam ci jednak ironję, bo nieszczęścia, jakie w ostatnich tygodniach spadły na ciebie, mogły wywołać ten rozstrój nerwowy...
— Masz rację. Jestem zdenerwowana i nieszczęściem i nietaktem, jaki przed chwilą wobec mnie popełniłeś. Adolf nie wszczynał nigdy rozmowy na ten temat i za to doprawdy byłam mu wdzięczna... Sądzę, Joe, że i my zupełnie niepotrzebnie zeszliśmy na drażliwy temat. Ty wywołałeś tę dyskusję...
Twarz olbrzyma ułożyła się z powrotem w fałdy uprzejmego uśmiechu. Patrzał na końce swoich olbrzymich, jak łodzie, lakierów i starał się mówić z łagodną perswazją:
— Widzę Luizo, że po śmierci Adolfa masz zamiar odgraniczyć się od naszej rodziny. Oczywiście nie mogę mieć nic przeciw temu. Jesteś panią swej woli, materjalnie niezależną od nikogo więc możesz kierować się kaprysami. Nie staram się nawet wpłynąć na ciebie, abyś zmieniła plany. Jeśli wszcząłem drażliwą dyskusję, to jedynie dlatego, że Adolf ma córkę, której jestem opiekunem. Zależy mi więc na tem z jaką opinją baronówna Erika Teitelberg wejdzie w świat. Pragnąłbym uniknąć tego, aby skutki nierozsądnych kroków matki zaciężyły na bratanicy...