Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/47

Ta strona została uwierzytelniona.

z których wyjścia broniły gęste patrole wojskowe. Jeden krok poza druty kolczaste karany był kulą. Stamtąd nie było już wyjścia, chyba w pola, gdzie znaczyły się nieskończone rzędy małych, obmokłych w śniegu i deszczu krzyży.
Karetki sanitarne przecinały jak czarne trumny ulice Berlina, wyrywając z domów coraz to nowe ofiary ludzkie, aby nieść je tam na pole śmierci Charlottenburga.
— Bóg przeklął miasto! — szeptano z obłędnym strachem w oczach.
A we wnętrzach domów przez okna podawano sobie wiadomość, że w barakach śmierci lekarze dzień i noc pełnią służbę, słaniając się na nogach ze zmęczenia. Nie zdejmują oni zupełnie hełmów ochronnych i szczelnych gumowych płaszczy. Opowiadano, że pachołcy hakami ciągną ciała zmarłych do wspólnego grobu. Podawano sobie z ust do ust wiadomość, że wczoraj tłum oślepłych szaleńców przerwał kordon wojskowy i z wyciem radości szedł w kierunku miasta. Dopiero patrole „Schupo“ ogniem karabinów maszynowych zlikwidowały ten złowieszczy pochód ludzki, który chciał roznieść zarazę.
Ktoś, kto uciekał przed myślą o śmierci rzucał w tłum wystraszonych wiadomość, że jeden z japońskich lekarzy wynalazł środek, który w ciągu kilku dni potrafi stłumić epidemję. Ma to być „Caisit“, który wstrzyknięty w żyły czło-