Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/57

Ta strona została uwierzytelniona.

się w nich stokrotnem echem. Podbiegli do okna. Przez chwilę zdawało się, że gmach hotelu Adlon nie wytrzyma tego drgania powietrza i w proch się rozsypie. Szklanki na stole zaczęły kołysać się miarowo, wydając drżąco-trwożliwy brzęk.
— Na miłość Boską, co się dzieje? — spytała pani Luiza, przerażona do najwyższego stopnia.
— Eskadra lotnicza przelatuje nad miastem, — odpowiedział japończyk, siląc się podnieść głos, tak aby doszedł do uszu towarzyszy i podbiegł szybko do okna, bacznie obserwując ruchy aeroplanów, którym jaskrawe języki reflektorów wskazywały drogę.
W świetle reflektorów wojskowych coraz wyraźniej rysowały się błyszczące ciała „Junkersów,“ które przelatywały tuż nad dachami domów, dotykając niemal kołami o wiązania dachów. Niektóre z nich posuwały się tak wolno, że zdawało się, iż stoją w powietrzu. Reflektory pracowały coraz intensywniej, oświetlając aeroplanom niebezpieczną podróż nad dachami.
Z „Junkersów“ sypano jakiś biały proszek, tak lekki, że wirował jak pył w powietrzu, lekko opadał na dół, potem podnosił się ku górze i w poświacie lamp ulicznych mienił się raz srebrną, to znów złotą barwą.