Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/89

Ta strona została uwierzytelniona.

bladła, gdy ręce jej dotknęły niklowej klamki. Zdołała się jednak opanować, weszła do gabinetu, usiadła w skórzanym fotelu. Oczy jej ślizgały się po wszystkich kątach, po każdym meblu, zatrzymały się wreszcie na olbrzymiej stalowej szafie, przewróconej grzbietem do góry. Patrzyła w wykrojony otwór jak w poszarpaną ranę. Na twarzy jej malował się jednak chłód i spokój.
Strogow rozumiał, że po raz ostatni żegna się z tym nieszczęsnem miejscem i że odtąd wspomnienia jej przeszłości będą uwięzione już tylko w tych czterech ścianach i nie powędrują w daleki świat. Intuicją odgadł, że wspomnień tych ona sama już nie pragnie wywieźć poza mury willi na Grunewaldzie.
Długi czas trwali w milczeniu. Ani słowem nie starał się przerwać jej skupienia. Wreszcie wstała.
— Chodźmy już stąd, Dymitr, — powiedziała cicho i poważnie, jak mówi się na cmentarzu, a na twarzy jej malował się kamienny spokój.
— Chodźmy — powtórzył cicho.
Zgasili światło, zakręcili kluczem drzwi, za któremi rozegrały się dwie krwawe tragedje ludzkie. Oparła się na ramieniu kochanka a na usta jej wystąpił lekki uśmiech.
— Zrzuciłaś wielki ciężar z serca... — powiedział Strogow.
Skinęła głową.