Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/93

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mnie pani nie opłakuje jeszcze, nie mam zamiaru umierać w Berlinie, przeciwnie, najpóźniej w ciągu dwóch tygodni będę w Warszawie, gdy tylko przekonam się o wynikach mojego „Caisitu“...
Usiedli we trójkę przy stole. Doktór Hiwi z ciekawością wypytywał się, jaką drogą jadą do Polski. Japończyk znał dokładnie Warszawę, spędził w stolicy Polski w roku 1920 kilka miesięcy, w czasie, kiedy Polska przeżywała chwile najazdu bolszewickiego. O Polsce, wyrażał się doktór Hiwi z wielką życzliwością i uznaniem, zbijał wszystkie wątpliwości i obawy baronowej, która lękała się podróży do tego nieznanego jej kraju.
— Wczoraj Luiza nie chciała mi wierzyć, że Polacy po bankiecie nie zjadają świec z kandelabrów, ani w czasie dyskusji nie rzucają w siebie talerzami i półmiskami, — żartował Strogow.
Japończyka żart ten ubawił serdecznie. Czas upływał im szybko. Nie spostrzegli nawet, kiedy szofer zawiadomił, że automobil czeka już w garażu gotowy do drogi. Baronowa kazała przygotować futra podróżne. Żegnali się długo i serdecznie. Ciężko im było rozplątać te nici sympatji i przyjaźni, jakie oplotły ich w dniach trwogi i niebezpieczeństwa.
— Nie wiem doprawdy, jak dziękować doktorowi za tę opiekę i starania, jakiemi otaczał