Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/95

Ta strona została uwierzytelniona.

służby, porządkującej pokoje po wyjeździć państwa. Światła w oknach zaczęły jednak wolno gasnąć i wtedy jakiś żal ścisnął serce doktora Hiwi. Japończyk czuł się nagle opuszczony jak palec w dużem mieście.
— No, długo nie pobędę w tym kamiennym grobowcu! — rzucił tak głośno w czeluść ulicy, że aż sam przeląkł się swego głosu.
Potem wolno podszedł do taxi i kazał się wieźć do miasta.
Na rogu Brandenburgertor doktór Hiwi zatrzymał auto, zapłacił należność i wysiadł. Piechotą kierował się na ulicę „Unter den Linden“ do hotelu.
Na dawno nieczyszczonych ulicach Berlina potworzyły się olbrzymie zwały brudnego, lepkiego błota, w których tkwiły strzępy papieru, słoma, śmieci i niedopałki papierosów. Wszędzie panował brud, nieład i zaniedbanie. W poświacie latarń ulicznych snuli się wylęknieni przechodnie jak psy bezdomne, które nie mogą trafić do swoich bram.
— Chyba nigdy jeszcze Berlin nie był tak zaniedbany, jak teraz, — mruknął japończyk niezadowolony, przypominając sobie miły wieczór na Grunewaldzie.
Spojrzał na wnęk jakiegoś domu. Wyglądał jak cyrkowy arlekin, którego strój rozpadł się w nędzne, pstre łachmany. Po obu stronach