Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/96

Ta strona została uwierzytelniona.

bramy, zwieszały się płachty podartych kolorowych afiszów i reklam. Zgaszone przed bramą żarówki układały się w martwy dziś napis: „Mascotte“. Doktór Hiwi przypomniał sobie, jak z tych żarówek niedawno jeszcze wylewał się strumień jaskrawego światła, rwał oczy przechodniów, barwił różnokolorowym światłem chodniki i jezdnie. W bramie stał olbrzymi wąż ludzki, elastyczny we wszystkich kręgach, cisnął się do okien kasy i oglądał fotografje modnych bożyszcz tańca. Z wnętrza zaś biły w ulicę dźwięki jazz-bandu namiętne i kuszące.
Dziś wszystko zamarło...
Doktór Hiwi szedł dalej, starał się stąpać cicho i ostrożnie, jakby się bał urazić śmiertelnie chorego człowieka.
W bramie hotelu „Adlon“ japończyk otrząsnął się z niemiłego wrażenia jakby przepłynął gęstą brudną, wodę.
— Kiedy to miasto odżyje po śmiertelnym ciosie? — rozmyślał uczony japoński, kierując się ku schodom.
W hallu przystąpił do niego boy hotelowy, trzymając jakiś list w ręce.
— O pana doktora pytał się jakiś pan, wysoki, chudy, w szkłach, — mówił wolno, jakby sennie. Był tu najmniej cztery razy, wreszcie napisał list i prosił, abym koniecznie dziś go doręczył. Wróci tu po odpowiedź...