Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/99

Ta strona została uwierzytelniona.

opuścił żaluzje w oknach i starannie przekręcił klucz w drzwiach. Potem z powrotem usiadł i głęboko pochylił się nad pracą.
Praca jednak szła mu wyjątkowo opornie. Na skrawkach papieru zapisanego gęsto znakami chemicznemi i liczbami przesuwały mu się ciągle obrazy dzisiejszego wieczoru: ten miły, ciepły nastrój na Grunewaldzie, te szczere, gorące uściski przyjaciół. Wyraźnie widział łzy baronowej, gdy tuliła do twarzy wiązkę chłodnych róż. W końcu ta noc i gwiazdy rozsiane jak srebrny żwir po niebie... Obrazy zaczęły coraz wolniej przesuwać się przed jego oczyma. Ogarniała go senność. Usiłował ją przezwyciężyć. Wstał, zdjął czarne okulary, które przesłaniały jego oczy, skupił całą energję i usiadł z powrotem do pracy.
Zegar na Frauenkirche wydzwonił godzinę drugą nad ranem, gdy doktor Hiwi nerwowo odsunął mikroskop i przymknął na chwilę zmęczone oczy. W głowie czuł szum, oczy piekły go nieznośnie. Wstał od stołu, zmoczył ręcznik w zimnej wodzie i położył go na rozgorączkowanej głowie.
— Jeszcze tylko dwie godziny — szepnął do siebie.
Potem nerwowo zaczął rozglądać się po pokoju, czy ktoś nie śledzi jego ruchów. Jeszcze raz skontrolował drzwi i żaluzje i cichym, jak kot, krokiem podszedł do olbrzymiego kufra.