Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/110

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak. Stary detektyw marudził, brał jakieś pomiary, coś odrysował. Dla przyzwoitości musiałem mu towarzyszyć. Gdybym jednak wiedział, że jego praca tak długo przeciągnie się, byłbym wcześniej go pożegnał...
— Nie masz pojęcia, — przerwała mu nerwowo — jak bardzo dłużyły mi się chwile oczekiwania. Jakieś dziwne przeczucia zaczęły mnie opanowywać. Zdawało mi się, że czai się tam jakieś niebezpieczeństwo, że znowu jakiś trup leży na czerwonym bucharze...
Strogow żachnął się.
— Doprawdy, Luizo, — mówił z silnym niepokojem w głosie, — zaczynam obawiać się o twoje zdrowie. Słowa Blindowa wydają mi się teraz bardziej słuszne, aniżeli przypuszczałem.
— Jakie słowa?
— Ach, nie chcę ci powtarzać, aby jeszcze bardziej nie drażnić twego systemu nerwowego...
— Proszę cię, Dymitr, nie taj nic przede mną... Powiedz, co Blindow mówił...
— Mówił, że obawia się, iż twoje przeczulone nerwy nie dotrwają do końca... Nie chcę cię przerażać, ale powiedział, że w tyloletniej swojej praktyce niejednokrotnie natknął się na wypadki, w których zbytnie wzruszenie, a szczególnie długotrwały strach, odbiły się na umyśle...