Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/117

Ta strona została uwierzytelniona.

się ustami w jej małe usta tak, iż utracili oddech. Wysunęła się wreszcie z uścisku i wybuchła szczerym śmiechem:
— Doprawdy, Dymitr, że czuję, jakby wszystko, co tam przeżyłam, było jakimś strasznym snem, czy koszmarem, który już prześniłam. Teraz dopiero rozpoczął się dla mnie dzień...
— To doskonale, że opadają z ciebie te smutne żałobne strzępy. Zaczynasz nowe życie...
— Masz rację, — mówiła z łobuzerskiem zacięciem, — czuję nawet, że w to nowe życie wchodzę jak noworodek, bo głodna jestem strasznie... Teraz dopiero przypomniałam sobie, że cały dzień nie miałam nic w ustach. Zawołaj kelnera i każ mu przynieść kolację tu do moich nowych apartamentów...
— Mam inny pomysł. Zejdziemy na dół do restauracji.
— Za żadną cenę, — przerwała mu przerażona. — Jak wyglądałabym tam w tej czarnej, żałobnej sukni... Niewątpliwie ktoś ze znajomych, gdyby zobaczył mnie tam, roztrąbiłby po Berlinie, że po śmierci męża włóczę się po restauracjach...
— Kiedy nie dasz mi skończyć... — przerwał Strogow, udając zniecierpliwienie, — właśnie, że nie chciałem wejść do sali restauracyjnej. Obok sal są małe gabineciki. Do jednego z nich możemy dostać się przez boczną klatkę