Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/119

Ta strona została uwierzytelniona.

— Luizo, — perswadował jej łagodnie. — Przed chwilą mówiłaś, że jesteś mi wdzięczna, że wyrwałem cię z Grunewaldu, a teraz gniewasz się na mnie za jakieś urojone moje przestępstwa. Tak cieszyłem się, widząc cię w dobrym humorze. Pół życia byłbym przed godziną oddał za to, że zobaczyłem uśmiech na twojej twarzy. Teraz zaś, gdy zapomniałaś o przejściach, zatruwasz mi chwile szczęścia złym humorem, na który doprawdy nie zasłużyłem.
Odwróciła głowę, spojrzała na niego i żal jej się zrobiło kochanka, który z taką troską i tkliwością wyrwał ją z tej nieszczęsnej willi na Grunewaldzie.
W jej oczach musiał wyczytać wreszcie przebaczenie, bo chwycił jej rękę i pokrywał pocałunkami.
— A teraz zadzwonię na służącego, — mówił uszczęśliwiony, — i każę mu podać tu do pokoju kolację...
— Nie dzwoń, właśnie nie będę tu jadła...
— Mówiłaś, że jesteś głodna.
— Tak, ale tu jeść nie będę.
— Więc gdzie?
— Właśnie zejdę na dół. Chcę spojrzeć na ten gabinet, w którym mnie oszukiwałeś... Dowiodę ci, że to nie zepsuje mi apetytu...
Stał bezradny, nie wiedząc co począć. Bał się dzwonić, aby nie wywołać znów złego hu-