Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/12

Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi gabinetu. Za chwilę strumień jasnego światła wypełnił zaciszny wytwornie urządzony gabinet.
Baron Teitelberg wszedł do pokoju i uczuł miłe ciepło w kościach. Na szerokiej obrzękłej twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia, oczy z lubością ślizgały się po wygodnych fotelach obitych popielatym safjanem.
— Ciepło tu, Johann? — spytał służącego, odzyskując dobry humor.
— Ciepło, panie baronie, — potwierdził krótko lokaj.
— No, dobrze. Teraz przynieś mi gorącej herbaty. Szofer może wjechać do garażu, ale niech będzie w pogotowiu, bo jeszcze raz wyjedzie do miasta „Mercedesem.“ „Lancji“ brać nie wolno, zapowiedz to wyraźnie.
Służący zmierzał ku drzwiom, by spełnić polecenie, gdy nagle baron Teitelberg chwycił go gwałtownie za rękę. Oczy barona utkwiły z przerażeniem w koralowej zasłonie dzielącej dwa pokoje.
— Johann, tu ktoś był! — wykrztusił nerwowo.
— Ależ, panie baronie, mam klucz od gabinetu i bezwarunkowo nikogo nie wpuszczałem. Chyba sekretarz pan Hauner...
— Mówiłeś, że wyszedł...
— Tak, przed godziną zauważyłem, że w jego gabinecie ciemno.