Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/126

Ta strona została uwierzytelniona.

nieszczęśliwy niż tam u Lencky′ch. Wtedy dopiero miałabyś prawo powiedzieć: — Biedny Dymitr!
Położyła rękę na jego ramieniu, patrzyła mu w oczy, przesłonięte mgłą smutku.
— Pójdę za tobą — potwierdziła stanowczo. — Choć czasem zdaje mi się, że jesteś zbyt trudną dla mnie zagadką... A czasem mam wrażenie, że taisz coś głęboko w swych myślach, jakbyś się bał, bym nie odgadła tajemnicy...
— Ależ mylisz się, Luizo. Nic przed tobą nie taję. Wszakże przyznałem się do wszystkiego. Nawet do największych kłopotów materjalnych. Wiem bowiem, że jestem silny i obrotny, i wkrótce wybrnę z trosk i niepowodzeń. Zrozum jednak, że czasem i ja uginam się pod tym obuchem. Wtedy milczę, a tobie zdaje się, że osłaniam się tajemniczością. A czasem odzywa się we mnie niepotrzebny sentyment, który w życiu już mi niejedno przekreślił. Onegdaj naprzykład wyjechałem — jak wiesz — do Paryża, aby sprzedać ostatni swój dobytek: małą willę w Beaulieu nad morzem. To nie był akt sprzedaży, to była najstraszliwsza wiwisekcja mego serca... Wykrawałem najdroższe wspomnienia swojej młodości. W tym czarownym zakątku Riwjery francuskiej umarła przed laty moja żona. Tam przeżyłem z nią rok, zanim zamknęła oczy. Willa została, jak najdroższe