Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/129

Ta strona została uwierzytelniona.

czyły się ślady jego mocnych pocałunków, wreszcie usiadła w fotelu. Siłą woli starała się uspokoić rozpętane tętna.
— Głupi pomysł był z tym gabinetem... powiedziała po chwili z dziwnym uśmiechem — Mogliśmy tu zjeść kolację. Teraz niestety musimy być konsekwentni wobec służby.
— Pierwszy pomysł jest zawsze najlepszy, — przyznał skwapliwie. — Doprawdy wolałbym tu zostać...
— Zejdziemy do gabinetu — powiedziała poważnie.
Wstał, zdjął z mosiężnego wieszaka kretowe futerko i otulił ją niem starannie. Wyszli milcząco na korytarz. Ujął ją pod ramię. Szli przez długie, jasno-oświetlone korytarze. Grube chodniki tłumiły ich kroki. Strogow orjentował się znakomicie w labiryncie krętych korytarzy. Doszli wreszcie do jednej z tylnych klatek schodowych hotelu.
— Wiesz, mam wrażenie, że nawet w ciemnościach orjentowałbyś się tu nie gorzej od samego maitre d’hotel — zauważyła ironicznie.
Nie odpowiedział, roześmiał się tylko, jakby ta uwaga sprawiała mu przyjemność.
Przed drzwiami gabinetu stał kelner o nieskazitelnej bieli gorsu frakowego i tak pomarszczonej twarzy, jakby była lepiona z popielatej plasteliny. Kelner ruchem automatu