Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/130

Ta strona została uwierzytelniona.

otworzył drzwi i złożył obydwojgu głęboki ukłon, nie patrząc nawet na wchodzących.
— Wiesz, Dymitr, że ten kelner wygląda na tak dyskretnego, że wzięty nawet na średniowieczne tortury nie wyjawiłby tajemnic swoich separatek...
— Tyloletnia tresura... — przyznał z uśmiechem. — Ile zakochanych par przewinęło się przed jego wypłowiałemi oczami. Nie potrafiłby ich nawet zliczyć... A może nieraz słyszał, jak strzał rewolwerowy przeplótł w tej separatce wystrzał korka szampanowego...
— Co ty mówisz? — pytała przerażona. I z wielką ciekawością oglądała fiołkowe obicia ścian, miękko wyściełane mebelki, mosiężne kandelabry i biały jak pierwszy śnieg obrus, na którym jaskrawą plamą odcinały się rozkwitłe róże. Dotknęła palcami ich aksamitnych płatków. Wyjęła jedną, rozkwitłą i ciężką, jakby z nadmiaru miłosnych pożądań, i tuliła ją do twarzy.
— Ile słów, ile zaklęć miłosnych słyszały te ściany, — mówiła szeptem.
— A ile przekleństw i łez ludzkich... — dopowiedział Strogow zamyślony.
Ale ona nie słyszała tych słów. Patrzyła z rosnącem zaciekawieniem na najdrobniejszy szczegół zacisznego gabinetu, aż zwrócił jej uwagę: