Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy opuszczali gabinet, blade światło dnia czaiło się w korytarzach. Świtało. Prowadził ją otuloną w futro i czuł, że cała drży. Przycisnął silnie jej ramię do siebie.
— Dlaczego tak drżysz, kochanie? — spytał, troskliwie.
Nie odpowiedziała, szybko biegła przez labirynt korytarzy i zatrzymała się przed drzwiami swego apartamentu.
— Czy żałujesz dzisiejszej nocy?... — spytał starając się na chwilę jeszcze ją zatrzymać.
Ale nie dała mu skończyć zdania. Szybko przekręciła klucz w zamku, potem gwałtownie zamknęła mu usta długim pocałunkiem. Chwilę trzymał ją jeszcze w swoich ramionach, potem wysunęła się i znikła za drzwiami
Strogow czekał jeszcze kilka chwil na korytarzu, potem spojrzał na zegarek — dochodziła szósta. Przeciągnął się leniwie i skierował się przez główne schody ku wyjściu.
Deszcz jesienny silnemi strugami zmywał chodniki i jezdnie. Plac Paryski był w tej chwili opustoszały, nawet taxi uciekły przed wilgocią. Od strony Charlottenburgu dął przenikliwy, ostry wiatr, skłębiał krople deszczu i ciskał je z siłą w twarz Strogowa.
— Psia pogoda — mruknął niezadowolony. Podniósł kołnierz futra i wszedł w ulicę „Unter den Linden,“ aby złapać wolną dorożkę samo-