Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/137

Ta strona została uwierzytelniona.

i ani śladu zmęczenia... Pracowity mam jednak dzień przed sobą, — myślał, układając plan dnia. Potem podszedł do biurka, podniósł słuchawkę telefoniczną. Połączył się z willą barona Teitelberga na Grunewaldzie.
— Czy szofer wyjechał? — spytał przez telefon. — Do Stralau, doskonale...
Położył słuchawkę, spojrzał na zegarek: dochodziła ósma.
— No, teraz muszę szybko ubierać się i wrócić do Adlon. Piękna pokojówka pani baronowej nie przypuszcza nawet, co za miła czeka ją niespodzianka..., — uśmiechnął się z zadowoleniem.
Wstał szybko od biurka i energicznym krokiem przeszedł całe mieszkanie. Chwilę zatrzymał się przed drzwiami obok łazienki i dyskretnie zapukał w nie palcem. Odpowiedział jakiś słaby ruch wewnątrz. Strogow nacisnął klamkę, wszedł do pokoju zaciemnionego żaluzjami. Panował tu nieznośny zaduch i woń jakby gnijącego ciała ludzkiego. W głębi pokoju w fotelu siedział wymizerowany straszliwie człowiek. Z pod fałd ciepłej pyjamy odcinały się ostre linje ramion. Wyschłe, żółte ręce wisiały bezwładnie na poręczy fotela. Chory drgnął na widok Strogowa i uniósł nieco małą twarz porowatą jak gąbka.
— Dlaczego nie sprowadzisz mi popa? — spytał cicho i z wyrzutem szkielet ludzki.