Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/138

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ponieważ dziś przyjdzie znów do księcia lekarz. Upewnił mnie, że książę będzie długo żył, uważam więc wołanie popa za przedwczesne — rzucił twardo Strogow.
— Wiem, że mnie oszukujesz, że godziny moje są policzone — jęknął chory.
— Nie poto wydobyłem księcia z rynsztoka ulicznego i ponoszę olbrzymie koszta leczenia, aby cię oszukiwać — mówił szorstko Strogow z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Potem szybko wyszedł z pokoju, odszukał służącego i wydał mu polecenie:
— Proszę przynieść moje czarne angielskie ubranie, jakiś ciemny krawat. Na księcia trzeba ze zdwojoną bacznością uważać. Przed chwilą mimo iż nie spał, nie było pielęgniarki w pokoju.
Służący cofnął się, by spełnić polecenie. Strogow wszedł szybko do swego pokoju.
W piętnaście minut samochód unosił Strogowa zpowrotem na Plac Paryski. Deszcz ustał nieco, wzmógł się zato prąd zimnego wiatru północnego, wróżąc lada chwila opady śnieżne.
— U nas dawno już śnieg wybielił pola, — myślał Strogow z tkliwością. — Może nawet mróz chwycił, ale napewno teraz jest słońce, i wyzłaca całun śnieżny i zmusza człowieka do przymknięcia powiek przed blaskiem miljarda skier. Wkrótce pomyśli się tam i o zającach. A Boże Narodzenie już za kilka tygodni...