Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/165

Ta strona została uwierzytelniona.


VIII.


WALKA.


Z nabrzmiałych wilgocią chmur, które przypominały brudne, płócienne wiszary spływały miarowo gęste krople deszczu przetykane białą nitką śniegu. Zdawało się, że ten niesłabnący od kilku dni deszcz, wsiąka w asfalt, w domy i drzewa, rozmiękcza je i wydyma. Kontury każdego przedmiotu były jakby opuchłe i nabrzmiałe od wilgoci. Ponure światło dnia jesiennego cofało się coraz bardziej przed nocą.
Przez Spandauerstrasse ku jezioru Diany szło szybko dwóch mężczyzn w płóciennych, impregnowanych płaszczach z silnie nasuniętemi na twarz kapturami. Twarde, nieforemne ich buty nie omijały kałuży ulicznych. Szli szybkim krokiem, uciekając przed zapadającym coraz silniej zmierzchem.
— Gdyby tak był miesiąc maj, inaczej szłoby się przez Grunewald... — mruknął jeden z nich z pod mokrego kaptura.