Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/168

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niepotrzebne. Pan zostanie tutaj, a ja pójdę kilkanaście kroków dalej popatrzeć na miejsce, na którem mamy stoczyć rozstrzygającą walkę.
Rozstali się. Wyższy wzrostem schronił się do wnęki najbliższego domu, a jego towarzysz poszedł w kierunku białej barokowej willi.
Mimo silnych strug deszczu, człowiek w impregnowanym płaszczu obchodził wolno, krok za krokiem, posiadłość barona Teitelberga, badając z niezwykłą starannością od strony ulicy żelazne sztachety ogrodu. Potem wolno wszedł na Edengasse i z tej perspektywy wpatrywał się w mały park willi.
Biały, barokowy pałacyk pogrążony był w zupełnej ciemności, jedynie od strony ogrodu paliło się w oknie parterowem światło tłumione nagiemi konarami i gałęziami drzew.
— To Johann czuwa, — pomyślał nieznajomy i wszedł głębiej w Edengasse. Stanął przy latarni, wydobył z kieszeni kawałek białego papieru i starannie chroniąc go przed zamoknięciem, długo wpatrywał się w białą kartkę, potem w sztachety, jakby starał się sprawdzić dokładność jakiegoś planu sytuacyjnego.
— Doskonale, — mruknął wreszcie sam do siebie i szybkim krokiem skierował się w aleję Bismarcka, gdzie oczekiwał go towarzysz.