Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/169

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystko już wiem, — powiedział nerwowo. — Musimy za chwilę wyjść stąd i przedostać się do ogrodu.
— A niema nikogo w willi? — spytał wysoki człowiek.
— Jest służący. Światło świeci się tylko w jednem oknie, czyli w pokojach służbowych. Pokój ten jest dość daleko położony od klatki schodowej. Niema mowy, aby służący usłyszał jakikolwiek szmer. Ale teraz niech pan da sygnał ludziom.
Rozległ się trzykrotny, cichy, urywany gwizd. Z narożników i wnęk domów wysunęło się kilka cieni ludzkich i szybko zbliżały się ku nim.
— Dlaczego idą razem? — warknął nieznajomy. — Mówiłem, że trzeba zachować największą ostrożność.
Gdy pięciu ludzi zrównało się z nimi, nieznajomy odsunął kaptur z głowy i ruchem ręki kazał zbliżyć się wszystkim do siebie, następnie cicho zaczął wydawać instrukcje:
— Musimy wejść do tej willi... Panowie przeskoczą przez sztachety w miejscu, w którem wskaże wam Glasgier, ja wejdę do wnętrza przez bramę. Każdy z panów musi ukryć się w ogrodzie za drzewem, albo za murem oranżerji lub garażu automobilowego. Papierosów palić nie wolno. Nie wolno również za żadną cenę zejść ze stanowiska, choćby miało się