Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/32

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Blindow z urzędnikiem policji wracali przez klatkę schodową, doszedł do ich uszu tłumiony szloch. Spojrzeli w głąb korytarza. Opierając się na ramieniu matki, szła panna Erika, tłumiąc spazmatyczny płacz. Bogaty płaszcz brokatowy zsunął się z jej nagich ramion i wlókł się, jak ruchoma barwna plama, po ziemi. Duży chart syberyjski szedł obok niej i tulił rasowy łeb w miękki jedwab sukni. Urzędnik policyjny podbiegł, aby płaszcz podtrzymać, ale baronowa Teitelberg wstrzymała go gestem ręki. W jej oczach odbił się wyraz jakiejś strasznej nienawiści. Chart zjeżył sierść i groźnie błysnął kłami.
— Nic nie rozumiem, — mruknął urzędnik policji do siebie, skonsternowany tym drobnym wypadkiem.
— Zato ja domyślam się przyczyn tego nastroju, — burknął niechętnie Blindow.
— Więc sądzi pan radca, że Teitelberg w jakimś tajemniczym celu wydostał się z willi przez otwór kominka?...
— Coś podobnego nigdy nie świtało w mojej głowie, — z ironją odpowiedział radca. — jakim celu miałby Teitelberg to czynić, jeśli mógł spokojnie zejść po schodach.
— Więc gdzie zniknął?
— Ależ jest u siebie w gabinecie, — uśmiechnął się starzec z jakąś złośliwością.