Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/33

Ta strona została uwierzytelniona.

Urzędnik policji spojrzał zdumiony na chudą zmiętą twarz swego przełożonego. Nastała chwila przykrej ciszy. Wreszcie oczami odszukał oczy detektywa. Nic w nich jednak nie wyczytał, były jak martwe.
Zaledwie weszli do gabinetu, zgłosił się agent, donosząc służbiście, że spełnił dokładnie w dyrekcji policji pisemne polecenie.
— Kartę doręczono? — spytał Blindow.
— Doręczono.
— Ludzie z narzędziami są?
— Są.
— Doskonale, niech zaraz tu wejdą, — rozkazał krótko Blindow.
Weszło czterech robotników, niosąc dźwigary i bańki z acyteliną i tlenem. Wprowadzono ich do pokoju, z którego przed kilku godzinami znikł w tajemniczy sposób baron Teitelberg.
Radca policji wskazał im laską olbrzymią kasę pancerną.
— Proszę natychmiast kasę otworzyć, — rozkazał krótko.
Robotnicy patrzyli z niedowierzaniem, wreszcie jeden z nich nieśmiało wyjawił swe skrupuły:
— Panie radco, to kuta „pancerka,“ za kilka nawet godzin nie będziemy z nią gotowi...