Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/46

Ta strona została uwierzytelniona.

binecie barona i z ciekawością przysłuchiwałem się zeznaniom dwóch najważniejszych świadków tajemniczego wypadku: służącego i kierownika jednej z fabryk Teitelberga, niejakiego Salomona Kannera. Z zeznań tych świadków zdołałem sobie wyrobić sąd o wypadku. Zgóry wiedziałem, że baron Teitelberg, człowiek wysoki, olbrzymiej tuszy, astmatyczny i skłonny do apopleksji, niezdolny jest do ryzykownych ruchów, a tem mniej ekwilibrystyki. Dlatego ani przez chwilę nie łudziłem się, by Teitelberg wyszedł poza obręb swego gabinetu, lub przyległego pokoju. W gabinecie nie mógł się ukryć, nie było tam odpowiedniego miejsca. Wszedłem więc do drugiego pokoju. Tu bezzwłocznie zrozumiałem sytuację. W rogu stała olbrzymia szafa pancerna, tak wielka, że wysoki człowiek bez pochylenia głowy mógł się w niej zmieścić. Kasa nie miała progu, zaledwie trzycentymetrowa płyta dzieliła podłogę od opancerzonych drzwi. Tuż obok kasy dywan był mocno sfałdowany. Zrozumiałem wszystko.
Najważniejszą kwestją było pytanie, czy baron Teitelberg żyje. Spojrzałem na zegarek, — była godzina trzecia po północy. Z zeznań zaś Kannera i z czasu przyjazdu pań z opery ustaliłem ponad wszelką wątpliwość, że baron wszedł na kilka minut przed północą do pokoju, z którego już niestety nie wrócił. Upłynęły