Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/47

Ta strona została uwierzytelniona.

więc pełne trzy godziny. Nie mogłem się łudzić, by Teitelberg żył jeszcze. Mimo to stanąłem obok kasy i wytężyłem słuch. Najmniejszy szmer nie doszedł do mego ucha. Po chwili odstąpiłem od pancernej szafy i rozpocząłem badania śladów.
Nie trudno było domyśleć się, którędy zbrodniarz wszedł. Jedynem wejściem mógł być kominek. Zastanowiło mnie jednak, dlaczego na dużym ponsowym dywanie nie znalazłem odbicia stóp przestępcy. Zagadkę tę rozwiązałem dopiero nad ranem. Badanie wylotu komina sprowadziło nas na parter do gościnnych pokoi, które — wedle informacji służby były niezamieszkałe od szeregu miesięcy.
Początkowo służba nie mogła odszukać klucza do tych pokoi, musieliśmy użyć wytrycha. Zamiast jednak wyziębniętych, niezamieszkałych pokoi, zastaliśmy miłe, ciepłe gniazdko, jakby stworzone dla pieszczot i miłości. Z tego gniazdka przed naszym nosem wyfrunął tajemniczy ptak. Drogi nie potrzebował zbyt długo szukać. Przymknięte tylko okno prowadziło do ogrodu. Wystarczyło lekkie pchnięcie okiennicy i skok z dwumetrowej wysokości. W pokojach gościnnych znaleźliśmy obfity materjał dla śledztwa. Od paleniska kominka, aż do przymkniętego tylko okna, prowadziły ślady stóp człowieka odbite sadzą na jasnym