Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/51

Ta strona została uwierzytelniona.

zdawały się błądzić gdzieś daleko w mrowisku ludzkiem wielkiego Berlina. Zdawało się, że oczy te szukają kogoś w tysiącznych krętych ulicach stolicy nad Sprewą, a może już widzą sprawcę krwawej zbrodni.
Rauburg i Hauken milczeli, nie chcąc przerywać zamyślenia detektywa. Tymczasem oddech Blindowa stawał się coraz szybszy i bardziej nerwowy. Zdawało się, że człowiek ten zmaga się z jakiemiś ukrytemi myślami. Wreszcie oczy jego spoczęły na twarzy prezydenta policji.
— Pytają panowie, czy mam już kogoś w podejrzeniu? — mówił, uśmiechając się gorzko. — Bezwątpienia tak. Od chwili popełnienia zbrodni aż do wykrycia sprawcy musi dobry detektyw podejrzewać wszystkich bez wyjątku i nie wolno mu rozproszkować się na kilka tylko osób. Ja podejrzewam wiele osób, nawet bardzo wiele... — i długą kościstą ręką zakreślił detektyw koło, jakby chciał niem objąć olbrzymie miasto. — A teraz ośmielę się pana prezydenta prosić o wielką przysługę... — powiedział Blindow z dziwnem onieśmieleniem w głosie.
— Ależ słucham pana...
— Proszę sprawę morderstwa na Grunewaldzie poruczyć komuś innemu... Jestem przeciążony pracą. Fałszerstwa czekowe w „Deutsche Bank“ pochłaniają mnie zupełnie. A potem jestem już stary... Nie mogę pracować nad możność siły...