Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/58

Ta strona została uwierzytelniona.

tle nędznych domów i zmęczonego ciężką pracą, mrowiska ludzkiego. Prawdopodobnie jakiś buchalter, który wraca zziębnięty i zgłodniały po dziesięciogodzinnej pracy z dusznego kantoru fabrycznego...
Na Lerchenstraße człowiek w wytartem palcie zwolnił kroku, podniósł głowę do góry, jakby chciał odczytać numer domu. Potem wszedł do małej podmiejskiej restauracji. Gospodarz z wyszukaną uprzejmością przywitał gościa:
— Zbliża się zima, może jutro będzie śnieg?
— Pewnie będzie, — odpowiedział uprzejmie przybyły, rozcierając chude zziębnięte palce.
— A może kieliszek koniaku, mam bardzo dobry, stary „Stock.“
— Nie, dziękuję.
— Może herbatkę z rumem?
— Dobrze.
Gość rozejrzał się po lokalu, wyszukał stolik tuż przy oknie i nie zdejmując kapelusza, usiadł. Po chwili wyjął z kieszeni liche cygaro, przeciął je ostrym scyzorykiem na dwie połowy, jedną z nich starannie schował do metalowego pudełka, a drugą umocował w długiej, drewnianej cygarniczce i zapalił.
Gospodarz przyniósł szklankę gorącej herbaty i starał się nawiązać rozmowę. Ale chudy człowiek był małomówny, jedynie monosylabami odpowiadał na uprzejme pytania.