Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/59

Ta strona została uwierzytelniona.

Zniechęcony gospodarz odszedł wreszcie w głąb pokoi restauracyjnych. Gość siedział długą chwilę nieruchomo i bezmyślnie spoglądał przez brudną szybę okienną na słabnący ruch ulicy. Potem przysunął szklankę herbaty, mieszał łyżeczką jasno-bronzowy płyn, ale do picia nie miał jakoś ochoty.
Po upływie kwadransa gospodarz chciał zapalić światło gazowe, — gość wstrzymał go ruchem ręki.
— Miły jest ten zachód słońca, niech pan jeszcze nie zapala światła. Szkoda gazu, — prosił.
Gospodarz odstawił krzesło, na które zamierzał wejść by zapalić lampę, i znikł za bufetem. Gość spojrzał na zegarek.
Nagle drzwi lokalu, pchnięte z siłą, otworzyły się szeroko. W drzwiach stanął olbrzymiego wzrostu człowiek w niebieskiej bluzie robotniczej i w czapce ze zniszczonym daszkiem. Na twarzy olbrzyma malowała się dobroć i zadowolenie z siebie.
— Dobry wieczór, — pozdrowił dźwięcznym, miłym głosem. Zamówił szklankę ciemnego piwa i już zamierzał usiąść przy jednym ze stolików, gdy zauważył gościa przy oknie.
— Aa, pan Mildner... — zawołał ze szczerą radością. — Skąd tak rzadki gość w lokalu „Pod Cichym Kątem“? Widocznie sprzykrzyło się do-