Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/86

Ta strona została uwierzytelniona.

dząc, że więcej pod ten dach nie wróci... Nawet tak przywiązana dziewczyna jak Lotti błagała, abym ją zwolniła, bo boi się tego dusznego hallu i tej oksydowanej trumny. Noce spędza gdzieś u ciotki na przedmieściu. Zostałam ja, Johann i „Colly.“ Poczciwiec tuli do mnie miękki, ciepły łeb, patrzy wiernie w moje oczy i liże mi ręce. On jeden mi współczuł, ale i on wraz ze mną bał się nocy... Leżał w nocy obok mego łóżka i jeżył sierść za lada szmerem. A tu w tej willi coś się dzieje... Coś, czego ja w żaden sposób odgadnąć nie mogę. W obłędnym strachu tłumaczę sobie, że to „on“ wstaje ze śmiertelnej pościeli, wchodzi po schodach do swego gabinetu i tam zamknięty pracuje do świtu...
Baronowa Teitelberg patrzyła rozszerzonemi z przerażenia oczami w mroczny kąt pokoju, jakby stała tam jakaś upiorna wizja. Drżała na całem ciele.
Książę Strogow tulił do twarzy jej zimne ręce.
— Tak błagałam Boga, abyś wrócił z Paryża... — mówiła szlochając.
— Luizo, gdybym wiedział co się tu dzieje... — usprawiedliwiał się cicho. — Siedziałem nad Sekwaną, zajęty porządkowaniem swoich interesów i losami moich nieszczęśliwych rodaków Rosjan. Pochłonięty byłem tak pracą, że godziny mojego wypoczynku były doprawdy