Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/88

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, tu nie dobrze, — mówiła z trwogą w głosie. — W tych murach, w tych kątach, nawet w meblach, czai się jakieś nieszczęście... I on stał się takim dopiero tu... Przedtem był inny. Pamiętam, gdy pracował w Dortmundzie, gdy dorabiał się majątku, nie miał nic droższego nad dom, mnie i małą Erikę... O, wtedy byłam nawet szczęśliwa... Każdą swoją troską, czy powodzeniem dzielił się ze mną. Był wtedy moim, a ja jego przyjacielem... Dobrze nam było tam... Niestety trwało tak krótko... W miarę jak jego majątek i wpływy rosły, zmieniał się nie do poznania, nie taił przed nami, że krępujemy jego ruchy. Erikę wysłał do pensjonatu w Anglji. Ja zostałam przy nim i patrzyłam z niepokojem, jak w nim zaczyna się rozwijać coraz większa drapieżność. Gdy nie potrzebował już starać się o powiększenie majątku, bo kapitał sam na siebie pracował, wtedy zaczął niszczyć swoich konkurentów. O, żebyś wiedział, ile łez i ile przekleństw padło na jego głowę... Nie miałam wtedy na niego już żadnego wpływu. Żył własnem życiem. Moje słowa perswazji, prośby i zaklęcia odbijały się jak od pancerza od jego kpin i uporu. Ostatnio pochłonięty był zupełnie procesami z rządem polskim o jakieś fabryki chemiczne, które miał na terenie Polski. W tej sprawie jeździł do Hagi, do Genewy, do War-