Strona:Aleksander Brückner - Ze staropolskich anegdot i przypowieści.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozśmiawszy się, posyłam sługę; ten mię sprawi,
Że jeszcze za godzinę ksiądz mszej nie odprawi.
Ledwiem się mógł w kościele zatrzymać, dla grzechu,
Widząc pod kazalnicą przeora, od śmiechu.

Druga facecya na ten sam temat:

Młodzian jeden, do damy idąc w komplementy,
Żeby kupiwszy bukiet, kwiatkami opięty,
Przynieść sobie od damy drugiej, chłopcu każe —
Za mu ta, z zelozyej (zazdrości), większą cześć pokaże.
Przyniósł chłopiec; pyta pan, co, dając go, rzekła?
Nic, schowawszy grosz, bukiet z kosza mi wywlekła.
Łacno o takie damy, co siedząc przy koszu,
Fawory kawalerom swoim szlą po groszu,
Rzecze owa, śmiejąc się; przynajmniej by taler
Mógłby zań, jeśli grzeczna, posłać jej kawaler.
Dość przypowieść dzisiejsza utwierdzi się probą,
Podobni sobie łacno w targu zgodzą z sobą.

Sroka we krzu.

Kilku braci we środę, jeźli dobrze pomnię,
Imojazdą wstąpiło na śniadanie do mnie.
Dzień był wietrzny, zawartka i marcowa haja.
Z nabiałem gotowano; że też dano jaja,
Które kiedy chce wypić, zamieszawszy całkiem,
Człek żartowny upluskał czarną brodę białkiem.
Aż siedząc przeciw niemu: chłopcze, podaj w skoki
Ptaszynkę moję; zmierzę we krzu do tej sroki!
Postrzegł się przy gotowej i ów odpowiedzi:
Darmo to panie bracie! pewnie nie dosiedzi.
A oraz brodą trząśnie: i sio! rzece sroce,
A ta przez stół w pół czoła owemu jak z proce.
Dajże teraz rucznicę, bo na polu siadła
Z gęstwiny; choćby miała sto skrzydeł, przepadła.
Wszyscy w śmiech; potem w wino; że na onę srokę
Już ich dzisia nie puszczę, do jutra odwlokę.

Niepotrzebny skrupulat.

Gorący dzień był w święto, podobno mniej zgrzeszę,
W rzece się po nieszporze kąpiąc, rzekę klesze.