Strona:Aleksander Brückner - Ze staropolskich anegdot i przypowieści.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

W orle koronnym każe przyszywać na plecy,
Żeby jako w największej mógł wjeżdżać splendecy.
Z gotową oracyą posłów po się czeka,
Ale wprzód swego, który w Warszawie był, człeka.
Przyjechał ten; że był Włoch, po polsku nie umiał.
Dziwno mu, widząc pana, że nagle zaszumiał;
Bo do tych czas żył skromnie, ochraniając grosza,
Nie chował, prócz hajduków pary do łogosza (konia).
A potym dyaryusz, skoro go przywita,
Warszawski przy wszytkich mu po łacinie czyta.
Jego dwaj mianowali; niewie, kogo trzeci;
Tylkom słyszał: kep si to, że rzekł na Waszeci.
(Tertius autem discit ordine Kepsito).
Na to ów: Bodaj że go haniebnie zabito,
Jakbym nie mógł czym trzecim, rzecze z serca bólem,
Tylko już być abo kpem, abo polskim królem.


Z błaznem do ślubu jako i na ryby.

Bogatego syn ojca, gdy mu wsi nakupi,
Chociaż był z przyrodzenia i szpetny i głupi —
Lecz intrata w rozumie zatykała dziórę —
Żeni się; nie bogatąć, ale piękną córę
Grzecznego ziemianina w stan małżeński bierze,
(Z rady krewnych, już ojca nie miał i macierze).
Na które zaproszony i jam przybył gody.
Maryną panna młoda, Janem był pan młody.
Zapomniał ksiądz, choć mieszkał o kilkoro stajan:
Mówcież za mną: ja Marcin. A ów głupi: ba, Jan
— Tać jest, że go Bajanem dziś zową przyczyna —
Znowu ksiądz: ja Maryna. Ów też: ja Maryna.
Że wszytko trzeba mówić, rozumie, pod grzechem,
Co ksiądz rzecze; ledwie się nie pukamy śmiechem.
Więc że niewiedział, kiedy rodzicom się kłaniać
(I tak było z czego drwić i czemu przyganiać)
Przy oddawaniu panny, nie każą mu, aże
Trąci go z nich który w bok, skoro czas pokaże.
Prawi ktoś oracyą o Ewie z Adamem;
Jako zawsze źle było człekowi żyć samem;
Jako niemiłosiernie Kain zabił Abla —
W tym go czyjaś niechcący w bok trąciła szabla: