A ten szast Panu Ojcu, szast Pań Matce potem.
Toż Pannie z nizkim do nóg upada obrotem,
Że Kain Abla zabił. Trąci go ów, żeby
Tak bardzo się bez wszelkiej nie kłaniał potrzeby,
A ten znowu dziękując, do ziemie się zgina,
Że Kain Abla zabił, nie Abel Kaina.
Niepodobna utrzymać śmiechu było w sercu.
Nakoniec mu się nogi uplącą w kobiercu,
Padnie jak długi, w ziemię uderzywszy nosem.
Co gorsza, na cały dom trzaśnie spodnim głosem.
Skończy się oracya, bo skoro zakadzą,
Żeby się niechciał....., z izby go prowadzą.
Anegdota ta od prawdy wcale nie odbiegła, przynajmniéj opowiada niemal to samo o własnym (pierwszym) mężu, „ezopie“, Kaz. Warszyckim, kasztelanicu krakowskim, Anna z Stanisławskich w swéj autobiografii: zawsze czapką dawał znać „ezopowi“ drużba, kiedy się kłaniać albo pić wypadało; Kazuś téż ani na gości, ani na pannę młodą, tylko na czapkę patrzał.
Chcąc ktoś wielkiego durnia grzecznej udać wdowie,
W soboliej ferezyey, w świeżym złotogłowie,
Prezentuje wieczorem i sadza u stołu,
Choć nie mógł trzech słów dobrze wymówić pospołu.
Uszło to do wieczerzy; skoro do obiadu,
Postrzegszy, że i suknie były nie do ładu,
Jako nie nań skrojone, i ten co pożyczył,
Żeby ich nie popluskał, coraz się z nim ćwiczył —
Gęby nie śmie otworzyć, chyba na kieliszki,
Nawet biednej nie umie dobrze ująć łyżki,
W tańcu wodzą jak tura, ni cery, ni wzrostu,
Zgoła w coś go tknął, wielkim błaznem był po prostu.
Więc gdy prośbę przyjaciel wniósł humorowaty,
„Sobole, rysie, do mnie przyjechały w swaty
„Człeka pasz, rzecze wdowa; jeśli na przedaniu,
„Zapłacę, nikogo im niemam na wydaniu.
„Żeby nie zacnie rodził, tego nikt nie zada —
„Że szpetnie, nikt nie winien, jego własna wada.“
Widząc przyjaciel, z błaznem że trudno na ryby,
Odjechał go nazajutrz, żeby liczył szyby.