— Ja nie często się śmieję, mój panie — odrzekł, nieznajomy — możesz to odgadnąć z mej twarzy; ale śmieję się wtedy, kiedy mi się podoba.
— A ja — krzyknął d‘Artagnan — nie pozwalam, aby się śmiano wtedy, gdy ja nie chcę i gdy mi się nie podoba.
— Doprawdy? — ciągnął nieznajomy z większym, niż dotąd spokojem — A, to najzupełniej słuszne.
I, wykręciwszy się na pięcie, zmierzał z powrotem ku bramie zajazdu, gdzie stał jego osiodłany koń.
Lecz czyż d‘Artagnan mógł puścić płazem takie drwiny? Porwał za szpadę i popędził za nieznajomym, krzycząc:
— Obróć no się, obróć, panie wesoły, bo mogę cię
wypadkiem uderzyć z tyłu.
— Ty chcesz mnie uderzyć! — odparł ten, naraz zwracając się do młodzieńca szybko z miną zdziwioną a zarazem wzgardliwą. — Zwarjowałeś widocznie, mój kochanku! — Potem dodał do siebie półgłosem: — Szkoda wielka! Pyszny byłby nabytek dla Jego Królewskiej Mości, który ze wszystkich stron szuka takich śmiałków do swoich muszkieterów.
Zaledwie domawiał tych słów, kiedy d‘Artagnan tak gwałtownie na niego natarł, że, gdyby nagle w tył nie uskoczył, byłby prawdopodobnie żartował po raz ostatni w swem życiu. Wtedy nieznajomy zrozumiał, że przechodzi to już granicę żartów, dobył więc szpady i, przesadnie kłaniając się przeciwnikowi, stanął w pogotowiu. Lecz w tejże chwili owi dwaj słuchacze, wspomagani przez gospodarza, wpadli na d‘Artagnana, z całych sił łomocąc go kijami, pogrzebaczami i szczypcami kuchennemi. Napad ten tak dalece postać rzeczy zmienił, że kiedy d‘Artagnan odwrócił się, aby stawić czoło temu gradowi pocisków, przeciwnik jego z tą samą przesadą schował szpadę do pochwy, i z aktora walki, którym o mało co nie został, stał się tylko widzem, i z roli tej wywiązując się ze zwykłą sobie obojętnością, mruczał tylko przez zęby:
— Niech ich powietrze ogarnie, tych gaskończyków! Wpakujcie go na tego pomarańczowego konia i niechaj jedzie z Bogiem.
— Nie prędzej aż cię zatłukę, nikczemniku! — wrze-
Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.