Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

kach, spadającemi na cudne jej ramiona, o dużych a smętnych niebieskich oczach; ręce miała śnieżnej białości, a usta jak świeżo rozkwitłą różę. Rozmawiała z nieznajomym, wielce ożywiona.
— Jego eminencja zatem rozkazuje mi... — mówiła.
— Niezwłocznie powrócić do Anglji i donieść mi bezpośrednio, czy książę wyjeżdżał z Londynu.
— A co do innych zleceń? — zapytała piękna podróżna.
— Są one zawarte w tem oto pudełku, które pani otworzy, ale dopiero po tamtej stronie kanału.
— Dobrze... a co pan ze sobą zrobi?
— Ja powracam do Paryża.
— Nie ukarawszy tego zuchwałego chłopaka? — zapytała dama.
Nieznajomy zabierał się do odpowiedzi, lecz, zanim usta otworzył, d‘Artagnan, który słyszał to wszystko, skoczył i stanął na progu.
— Oto jest właśnie ten zuchwały chłopak, który sam innych karze — zawołał — a jak na teraz mam nadzieję, że ten, którego ukarać powinien, nie wymknie mu się, jak za pierwszym razem.
— Czy tak? — odparł nieznajomy, marszcząc brwi.
— Nie, nie śmiałbyś wobec kobiety uciekać, tak przypuszczam przynajmniej.
— Zastanów się — krzyknęła milady, widząc, że szlachcic już chwyta za szpadę — pomyśl, że najmniejsza zwłoka wszystko może zgubić.
— Masz słuszność — zawołał — jedźmy więc, każde w swoją stronę.
I skinąwszy jej głową na pożegnanie, skoczył na konia, a jednocześnie woźnica karety śmignął potężnie batem nad swoim zaprzęgiem. Ruszyli galopem, każde z nich pędząc w przeciwnym kierunku.
— Hej! hej! A rachunek niezapłacony — wrzeszczał gospodarz, którego względy dla podróżnego, we wzgardę się zamieniły, na widok, że odjeżdża, nie zapłaciwszy należności.
— Zapłać, gamajdo! — krzyknął w pełnym galopie podróżny na swego pachołka, który, rzuciwszy parę sztuk srebra pod nogi oberżysty, podążył za swoim panem.
— A! łotr. A! łajdak, szlachcicem podszyty! — krzyczał d‘Artagnan, goniąc za obydwoma.