Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

jak pańskie, i jeżeli nie pozabijamy się teraz, prawdziwą będę miał przyjemność rozmawiać z panem później. Zaczekajmy na panów tych, proszę, nie brak mi czasu, a przynajmniej wszystko odbędzie się prawidłowo. A! otóż i jeden z nich.
W głębi ulicy Vaugirard ukazał się olbrzymi Porthos.
— Jakto?... — zawołał d‘Artagnan — Porthos jest świadkiem pana?
— Tak. Czyś pan temu nie rad?
— O! bynajmniej.
— Ot jest i drugi.
D‘Artagnan obejrzał się i poznał Aramisa.
— Jakto?... — z większem jeszcze wykrzyknął zdziwieniem — to drugim świadkiem jest Aramis?
— A naturalnie, alboż kto kiedy widział, iżbyśmy razem nie byli? Athos, Porthos i Aramis, to trzej nierozłączni, jak nas nazywają wszędzie. Pan jednak, co przybywasz z Honolulu, czy z Kochinchiny...
— Z Tarbes — poprawił go d‘Artagnan.
— Wolno panu nie znać tych szczegółów — dokończył Athos.
— Na honor — odrzekł d‘Artagnan — nazwano was znakomicie, moi panowie, i jeżeli przygoda moja nabędzie rozgłosu, przekona, że w związku waszym nie brak wam łączności.
Porthos nadszedł tymczasem i ręką powitał Athosa; obejrzawszy się następnie na d‘Artagnana, stanął zdziwiony.
Dodajmy nawiasem, iż szarfę zmienił i był bez płaszcza.
— A! co to takiego? — zapytał.
— Z tym panem właśnie mam się potykać — rzekł Athos, wskazując z ukłonem d‘Artagnana.
— Ależ i ja biję się z nim — odparł Porthos.
— I ja również z tym panem mam się pojedynkować — odezwał się Aramis, dochodząc do miejsca.
— Lecz dopiero o drugiej — z zimną krwią zauważył d‘Artagnan.
— Ale o co się bijesz, Athosie? — zagadnął Aramis.
— Na honor, nie wiem tak bardzo... w ramię mnie uraził; a ty Porthosie?