Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

zlecenie, byłbyś już teraz w posiadaniu listu; rząd, któremu grożą, byłby ocalony, a ty...
— A ja?...
— Ha!... a tobie, kardynał dałby dyplom szlachecki....
— Powiedział to panu?
— Rozumie się, iż chciał ci sprawić tę niespodziankę.
— Bądź pan spokojny — odrzekł Bonacieux — żona moja ubóstwia mnie, jeszcze czas.
— Dureń! — szepnęła pani Bonacieux.
— Cicho! — rzekł d‘Artagnan, ściskając mocniej jej rękę.
— Jakto?... jeszcze czas? — zapytał mężczyzna w płaszczu.
— Pędzę do Luwru, wywołuję panią Bonacieux, powiem jej, że się namyśliłem, dostaję list i lecę z nim do kardynała.
— To śpiesz się! ja tu powrócę wkrótce, aby się dowiedzieć, coś uczynił.
I wyszedł.
— Podły! — rzekła pani Bonacieux, i tę nazwę jeszcze stosując do męża.
— Cicho!... — odezwał się d‘Artagnan, coraz mocniej ściskając jej rączkę.
Naraz, straszny ryk przerwał uwagę dwojga młodych ludzi.
Był to głos małżonka pani Konstancji, który, dostrzegłszy zniknięcie trzosa, darł się na całe gardło, że go okradziono.
— O! Boże!... — zawołała pani Bonacieux — gotów całą dzielnicę poruszyć.
Długo krzyczał Bonacieux; lecz hałasy podobne, dlatego że często się powtarzały wówczas, nikogo już nie zwabiały na ulicę Grabarzy, a przytem dom kramarza nie tęgą już miał reputację.
Widząc więc, że nikt nie przybywa, wybiegł z domu, krzycząc nieustannie i słychać już tylko było głos jego, oddalający się w kierunku ulicy du Bac.
— A teraz, kiedy już poszedł sobie, na pana kolej, abyś wyszedł — rzekła pani Bonacieux — odwagi, a przedewszystkiem roztropności, pamiętaj, że teraz należysz do królowej.
— Do niej i do ciebie! — zawołał d‘Artagnan. — Bądź