I, skinąwszy na służącego swego, poszedł w tamtą stronę.
D‘Artagnan i Planchet udali się za nim, w odległości pięciuset kroków.
Wydostawszy się z miasta, d‘Artagnan przyspieszył krok i zrównał się ze szlachcicem przed samym laskiem.
— Panu, jak mi się zdaje, bardzo pilno? — zagadnął go d‘Artagnan.
— Ogromnie, mój panie.
— Bardzo mi przykro — rzekł d‘Artagnan lecz i mnie pilno niezmiernie, chciałem więc prosić pana o wyświadczenie mi przysługi.
— Jakiej?
— Ażebym ja był pierwej od pana.
— Niepodobna — odparł młody szlachcic — przebyłem sześćdziesiąt mil w ciągu czterdziestu czterech godzin, a jutro w południe muszę być w Londynie.
— Tę samą drogę i ja przebyłem w ciągu czterdziestu godzin, a jutro o dziesiątej rano muszę być w Londynie.
— Mocno mnie to boli, lecz ja pierwszy przybyłem, i wyprzedzić się nie pozwolę.
— I mnie bardzo przykro, lecz przybyłem później, a a pierwszy tam stanę.
— Sprawa królewska!... — odezwał się szlachcic.
— A moja sprawa osobista!... — odparł d‘Artagnan
— Ależ, o ile mi się zdaje, szukasz pan ze mną zaczepki?
— A cóż pan chcesz, żeby to było, u licha!...
— Czego więc pan żądasz odemnie?
— Chcesz się pan dowiedzieć?
— Zapewne.
— Otóż żądam rozkazu, który pan masz przy sobie, bo ja go nie posiadam, a jest mi bardzo potrzebny.
— Żartujesz pan chyba?...
— Nie żartuję nigdy!...
— Ustąp mi pan z drogi!...
— Nie przejdziesz!
— Mój ty zuchu, chcesz, abym ci łeb roztrzaskał?... Hola! Lubin! podaj pistolety.
— Planchet — odezwał się d‘Artagnan — zabierz się do sługi, ja pana biorę na siebie.
Ośmielony poprzedniem powodzeniem, Planchet rzucił
Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.