— Nie sądzę; przypuszczam jednak, iż w niebezpieczeństwie wielkiem się znajduje, z którego Wasza Miłość jedynie może ją wybawić.
— Ja?... — zawołał Buckingham — byłżebym tyle szczęśliwym, iżbym mógł stać się jej przydatnym w czemkolwiek! Mów! mów! proszę!...
— Oto list — rzekł d‘Artagnan.
— List! od kogo?...
— Od Jej Królewskiej Mości, jak mi się zdaje.
— Od królowej — rzekł Buckingham, blednąc tak straszliwie, że d‘Artagnan sądził, iż mdleje.
I złamał pieczęć.
— Co znaczy to miejsce przetarte? — zapytał, pokazując d‘Artagnanowi w liście dziurę na wylot.
— A! a! — odparł tenże — nie widziałem tego; to szpada hrabiego de Wardes przedziurawiła list, przy pchnięciu mnie w piersi.
— Jesteś pan raniony? — zapytał Buckingham, zrywając pieczęć.
— O! nic to — rzekł d‘Artagnan — lekkie draśnięcie.
— Boże sprawiedliwy! o czem ja się dowiaduję! — wykrzyknął książę. — Patrycy! pozostań tutaj, a raczej towarzysz królowi wszędzie i powiedz, że błagam go pokornie, aby mi wybaczył, lecz sprawa wielkiej wagi powołuje mnie do Londynu. Jedźmy, panie, jedźmy!
I puścili się obaj galopem drogą do stolicy.
Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.