Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko stracił z oczu swego pana; a ponieważ pilno mu było się rozgrzać, zapukał czemprędzej do drzwi domu, zdobnego we wszelkie pozory podmiejskiej karczmy.
D‘Artagnan, który skierował się ścieżką poprzeczną, szedł dopóty, dopóki nie dotarł do Saint-Cloud.
Zamiast jednak trzymać się głównego traktu, zaszedł od tyłu pałacu, zapuścił się w zaułek bardzo ustronny i znalazł się wkrótce wprost oznaczonego pawilonu.
Było to miejsce zupełnie puste. Wielki mur, w którego rogu stał pawilon, stanowił jeden bok uliczki, a z drugiego boku żywopłot dzielił ją od ogródka, w którego głębi stała mizerna chałupka.
D‘Artagnan stawił się na schadzkę, ponieważ jednak nie wskazano mu umówionego znaku, którym oznajmiłby swoją obecność, więc czekał.
Cisza panowała wokoło, sądzić mógł, iż go sto mil przedziela od stolicy.
Oparł się o płot plecami, bacznie wpierw obejrzawszy się po za siebie.
Poza płotem, ogrodem i chałupką, szare i nieprzejrzane mgły otaczały zwojami swemi tę bezmierną przestrzeń, w której zasypiał Paryż, tę otchłań rozwartą, bezbrzeżną, gdzie połyskiwało kilka światełek, jak gwiazdy.
W oczach d‘Artagnana jednak wszystko przybierało kształty rozkoszne, każda myśl śmiała się do niego, ciemności nieprzebite stawały się przezroczyste.
Istotnie, po upływie chwil kilku, na wieży Saint-Cloud odwieczny dzwon wyrzucił ze swej ryczącej paszczy dziesięć powolnych uderzeń.
Głos spiżu zabrzmiał grobowym jękiem, który się rozpłynął w ciemnościach nocy.
Każde z tych uderzeń jednakże, tworząc godzinę tak upragnioną, cudowną harmonją dźwięczało w sercu młodzieńca.
Oczy miał utkwione w stojący w narożniku muru pawilonik, którego wszystkie okna były przysłonięte okiennicami, z wyjątkiem jednego na pierwszem piętrze.
Z okna tego dobywało się łagodne światło, srebrzące korony kilku razem stojących lip.
Z pewności poza temi szybami, tak mile jaśniejącemi, oczekuje go piękna pani Bonacieux.
Kołysany tą myślą, pełną słodyczy, z całą cierpliwo-