Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

ścią czekał pół godziny jeszcze z utkwionym wzrokiem w to rozkoszne mieszkanko, gdzie dostrzegał część sufitu o listewkach złoconych, znamionujących elegancję i reszty pokoju.
Dzwon zegara wieżowego wybił wpół do jedenastej.
Tym razem odgłos ten, niewiadomo dlaczego, przejął go zimnym dreszczem. Może przenikał go chłód i wrażenie czysto fizyczne przypisał uczuciom moralnym.
Potem zaczął przypuszczać, iż źle może przeczytał, że schadzka może oznaczona była na jedenastą. Podszedł do okna, stanął w promiemu światła, dobył list z kieszeni i raz jeszcze przebiegł go oczami.
Nie omylił się bynajmniej: oznaczona była godzina dziesiąta. Powrócił na stanowisko poprzednie; milczenie to i samotność poczynały go niepokoić.
Wybiła jedenasta.
Strach go przejął nie na żarty, czy nie wydarzyło się pani Bonacieux co złego.
Klasnął po trzykroć w dłonie, jak zwykle dają sobie znaki zakochani, lecz nikt mu nie odpowiedział.
Echo nawet milczało.
Wtedy pomyślał ze złością, że może młoda kobieta, oczekując na niego usnęła.
Podszedł do muru i usiłował się nań wdrapać, lecz tynk był świeży i gładki.
Daremnie połamał sobie paznokcie.
Naraz zwrócił uwagę na drzewa, wciąż srebrzone światłem, a ponieważ jedno z nich wyciągało ku drodze konary, pomyślał, że zpośród nich mógłby łatwo zapuścić wzrok do wnętrza pawilonu.
Drzewo było do tego podatne. Zresztą d‘Artagnan miał lat dwadzieścia zaledwie, nie zapomniał więc jeszcze ćwiczeń szkolnych.
W mgnieniu oka znalazł się pośród gałęzi i przez szyby przejrzyste zagłębił wzrok do wnętrza pokoju.
Zgroza przejęła go dreszczem od stóp do głowy.
Swiatło łagodne z lampy przyćmionej, oświetlało scenę przerażającego nieładu.
Jedna z szyb była stłuczona, drzwi pokoju, wysadzone i napół złamane, wisiały na zawiasie; stół, który widocznie był zastawiony wytworną kolacją, leżał na ziemi; karafki w kawałkach, owoce zdeptane zalegały posadzkę;