Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż on na to ?
— Mówił, żeby pan nie omieszkał dziś jeszcze zajść do niego; a potem dodał cichutko:
— „Powiedz twemu panu, że Jego eminencja dobrze jest usposobiony dla niego i że prawdopodobnie los jego zależy od widzenia się z kardynałem“.
— Jak na kardynała, to niezbyt zręczne sidła... — odrzekł młodzieniec z uśmiechem.
— Ja też, widząc w tem zasadzkę, odpowiedziałem, że pan będzie niepocieszony za swoim powrotem.
— Dokądże pojechał? — zapytał pan de Carois.
— Do Troyes w Szampanji — odrzekłem.
— Kiedy wyjechał?
— Wczoraj wieczorem.
— Planchetku mój miły — przerwał mu d‘Artagnan — prawdziwie nieoceniony z ciebie człowiek.
— Pojmuje pan — pomyślałem sobie — że, w razie, gdyby pan chciał widzieć się z panem de Carois, mam zawsze czas słowa swoje odwołać i powiedzieć, że pan nie wyjeżdżał; w takim razie kłamcą byłbym ja, a ponieważ nie jestem szlachcicem, wolno mi zatem kłamać.
— Uspokój się, nie stracisz opinji człowieka prawdomównego: za kwadrans wyjeżdżamy.
— I ja to chciałem panu poradzić; a dokąd jedziemy, jeżeli wolno zapytać?
— W stronę przeciwną tej, którą wymieniłeś. Czy ci zresztą nie pilno dowiedzieć się czegoś o Girmaudzie, Mousquetonie i Bazinie, tak jak mnie o Athosie, Porthosie i Aramisie ?
— Zapewne, proszę pana, i pojadę, dokąd mi rozkażesz; powietrze na prowincji, jak mi się zdaje, będzie dla nas zdrowsze, niż powietrze paryskie.
— Więc spakuj rzeczy i jedźmy; ja wyruszam naprzód z rękami w kieszeniach, żeby nie domyślano się niczego. Ty podążysz za mną do koszar gwardyjskich. Ale, Planchecie, miałeś rację co do naszego gospodarza, to straszny szubrawiec.
— O! panie, skoro ja mówię, to niech mi pan wierzy; ja się znam na ludziach!... ho! ho!
Zgodnie z projektem, d‘Artagnan wyruszył pierwszy i, aby nie mieć na sobie nic do wyrzucenia, po raz ostatni jeszcze zaszedł do mieszkania trzech swoich przyjaciół.