lały — a zresztą, na ten temat ułożyłem wiersz, który w roku zeszłym przedstawiłem panu Voiture, a podobał mu się nieskończenie.
— Wiersze! — z pogardą wyrzekł jezuita.
— Wiersze! — powtórzył proboszcz bezmyślnie.
— Powiedzże je, powiedz — zawołał d‘Artagnan — to nas rozerwie cokolwiek.
— O nie, bo one są w duchu religijnym — odparł Aramis — jest to wierszowana teologja.
— Tam do djabła — mruknął d‘Artagnan.
— Posłuchajcie — rzekł Aramis ze skromną minką, nie bez cechy pewnej obłudy.
Wy, co za szczęściem przyszłem tęsknicie,
Wlokąc dni smutne w ciężkiej niedoli,
Umilknie żal wasz, co w sercu boli,
Gdy go w ofierze Bogu złożycie,
Wy, co tęsknicie.
D‘Artagnanowi i proboszczowi wiersz podobał się wodocznie.
Jezuita obstawał przy swojem zdaniu.
— Strzeż się światowości w stylu teologicznym. Święty Augustyn o tem mówi: Severus sit clericorum sermo.
— Tak, ażeby kazanie było jasne — powtórzył proboszcz.
— Otóż — przerwał z pośpiechem jezuita, widząc, że akolita jego błąkać się zaczyna — otóż teza twoja podoba się damom i nic więcej: będzie ona miała powodzenie tylko takie, jak obrona praw pani Patru.
— Dałby Bóg!... — zawołał z uniesieniem Aramis.
— A widzisz! — zakrzyczał jezuita — świat wielkim głosem mówi do ciebie, altissima voce. Dążysz do świata, mój przyjacielu i drżę o ciebie, aby łaska nie pozostała bez skutku.
— Uspokój się, ojcze wielebny, ja za siebie odpowiadam.
— Zarozumiałość światowa!
— Ja siebie znam, mój ojcze, postanowienie moje jest nieodwołalne.
— Obstajesz więc przy rozwinięciu swojej tezy?...
— Czuję się powołany do tej, a nie do innej; będę ją