Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/008

Ta strona została uwierzytelniona.

godziny niespełna, a wyglądał tak, jak gdyby tylko obiegł plac Ś-go Sulpicjusza.
— Otóż masz! gotowym żałować.
— Żałować?...
— A tak, bo się go pozbyłem.
— Jakto?
— Wstałem dziś o szóstej, ty spałeś, jak zabity, a ja nie miałem co robić; czułem się całkiem przytępiony pijatyką wczorajszą; udałem się do sali i spostrzegłem jednego z naszych Anglików, targujących się z handlarzami koni, ponieważ wierzchowiec jego zdechł wczoraj. Podszedłem do niego, a widząc, że daje sto pistolów za przepalonego bułanka, przebóg, mój panie, mówię do niego, ja mam także konia na sprzedanie.
— I bardzo ładnego nawet — rzekł — widziałem go wczoraj, trzymał go pachołek przyjaciela pańskiego.
— Czy pan sądzisz, że wart sto pistolów?
— O!... tak, ale czy pan się zgodzisz oddać mi go w tej cenie?
— Nie, lecz mogę postawić go na stawkę.
— Na stawkę do mnie?
— Tak.
— A w co będziemy grali?
— W kości.
— Stało się, jak się rzekło, i przegrałem konia. Ale i to dobre — ciągnął dalej Athos — że odegrałem czaprak.
D‘Artagnan spochmurniał.
— Przykrość ci to sprawia?
— Rozumie się, że jeżeli mam ci powiedzieć prawdę — odparł d‘Artagnan — koń ten miał służyć do wyróżnienia nas kiedyś w bitwie; był to dar, pamiątka. Źle zrobiłeś, Athosie.
— E!... mój drogi, postaw się w mojem miejscu; nudziłem się śmiertelnie, a zresztą, na honor, nie lubię koni angielskich. Słuchaj!... jeżeli o to tylko chodzi, aby przez kogoś zostać poznanym, w takim razie, siodło wystarczy; jest ono niepospolite. A co do konia, znajdzie się jakaś wymówka na usprawiedliwienie jego zniknięcia. Cóż u djabła! koń także jest śmiertelny; dajmy na to nosaty był, albo parszywy.
D‘Artagnan nie rozpogodził się bynajmniej.
— Przykro mi mocno, że tak bardzo ci chodzi o te