Pomimo wyrzutów sumienia, jak o tem nadmienialiśmy i mądrych rad Athosa, d‘Artagnan z każdą chwilą bardziej był zakochany w milady; odwiedzał ją codzień i nie ustawał w wynurzaniu uczuć miłosnych.
Zarozumiały gaskończyk pewny był, że prędzej czy później stałością i oddaniem się bezwarunkowem na usługi, zdobędzie serce surowej piękności.
Pewnego wieczora, gdy przybywał z podniesioną głową, lekki i szczęśliwy, jak człowiek, spodziewający się conajmniej złotego deszczu, spotkał niespodzianie pokojówkę milady, oczekującą na niego przy bramie.
Ładna Katty tym razem jednak nie poprzestała na czułem spojrzeniu, bo ujęła go delikatnie za rękę.
— Domyślam się — rzekł w duchu d‘Artagnan — ma ona zapewne powiedzieć mi coś od swojej pani; może przez nią oznacza mi rendez-vous... bo sama milady osobiście nie śmiałaby, naturalnie, tego uczynić...
I patrzył wyzywająco na ładną dziewczynę, z miną zdobywcy serc niewieścich.
— Chciałabym powiedzieć panu parę słówek, panie oficerze... — wyszeptała subretka.
— Mów, moje dziecię, mów śmiało — odezwał się d‘Artagnan — słucham cię z uwagą.
— Nie mogę w tem miejscu, bo to, co mam panu powiedzieć, jest bardzo ważne i niesłychanie tajemnicze.
— Więc cóż na to poradzić?
— Gdyby pan zechciał pójść ze mną — rzekła Katty nieśmiało.
— Pójdę, dokąd zechcesz, piękna panienko.