Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

Katty wyjęła z za gorsu mały bilecik
— Czy to dla mnie? — rzekł d‘Artagnan, chwytając papier.
— Nie, to dla innego!...
— Dla innego?...
— Tak, panie.
— Nazwisko jego!... nazwisko!... powiedz mi natychmiast!... jak się nazywa? — krzyczał d‘Artagnan.
— Przeczytaj pan adres.
— Hrabia de Wardes...
D‘Artagnanowi stanęło przed oczyma zdarzenie w Saint-Germain; krew w nim zakipiała i zarozumiały gaskończyk, ruchem jak myśl szybkim, rozdarł kopertę, pomimo krzyku Katty.
— O, mój Boże!... co pan robisz najlepszego? — wołała.
— Ja?... nic nadzwyczajnego, jak widzisz.
I zaczął czytać:
„Nie odpowiedziałeś na list mój pierwszy, co to znaczy?... czyś chory jeszcze?... albo może zapomniałeś, jakim wzrokiem patrzyłeś na mnie, na owym pamiętnym balu u pani de Gwizjuszowej? Teraz zdarza się dobra sposobność, hrabio!... skorzystaj z niej koniecznie“.
D‘Artagnan zbladł śmiertelnie; próżność jego otrzymała cios niespodziany, i w nieświadomości młodzieńczej wziął to za zawód w prawdziwej miłości.
— Biedny, kochany panie d‘Artagnan — odezwała się Katty pocieszająco, ściskając rękę młodzieńca.
— Więc mnie żałujesz, poczciwa dziewczyno? — rzekł d‘Artagnan.
— O tak, żałuję z całego serca! bo ja wiem niestety, co to jest miłość?
— Ty znasz miłość? — zapytał d‘Artagnan, przypatrując się pierwszy raz ładnej dziewczynie z niejaką uwagą.
— O! znam, na moje nieszczęście!
— Otóż, zamiast ubolewać nademną, pomóż mi lepiej do zemsty nad swoją panią...
— Jakiej pan zemsty pragniesz?
— Pragnę ją zwyciężyć, pragnę zastąpić rywala mojego.