Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

thosa — spokój i zadowolenie wewnętrzne; d‘Artagnana — nadzieję; Aramisa — niepokój; Athosa zaś — obojętność.
Rozmowa ogólna toczyła się już od chwili; Porthos dawał właśnie do zrozumienia przyjaciołom, że wysoko położona osoba zajęła się jego umundurowaniem, gdy wtem wszedł Mousqueton.
Przyszedł on prosić Porthosa, aby natychmiast wracał do domu, gdzie, jak powiadał z miną strasznie skruszoną, obecność jego potrzebna jest gwałtownie.
— Czy przyniesiono moje umundurowanie?... — zapytał Porthos.
— Tak i... nie — odrzekł Mousqueton.
— Powiedzże, co się stało?...
— Chodźmy coprędzej, błagam pana.
Porthos wstał, pożegnał przyjaciół i udał się za Mousquetonem.
Za chwilę Bazin ukazał się na progu.
— Czego chcesz, mój przyjacielu?... — zapytał Aramis głosem słodkim, jaki zawsze przybierał, gdy go opanowywała myśl powrotu do stanu duchownego.
— Jakiś nieznajomy oczekuje na pana w domu — odpowiedział Bazin.
— Nieznajomy?... co to może być za człowiek?
— Żebrak, proszę pana.
— Daj mu jałmużnę, kochany Bazin, i proś go o modlitwę na intencję biednego grzesznika.
— Kiedy żebrak ten chce koniecznie z panem pomówić i utrzymuje, że pan będzie bardzo kontent z jego przybycia.
— Może ma do mnie interes osobisty?
— Tak, tak panie. Jeżeli pan Aramis (to są jego słowa) będzie się ociągał z powrotem, powiesz mu, że przychodzę z Tours.
— Z Tours?... — zawołał Aramis — panowie, wybaczcie, muszę was pożegnać, bo człowiek ten z pewnością przynosi mi wieści, jakich oczekuję oddawna.
Zerwał się i wyszedł pośpiesznie.
Zostali tylko Athos i d‘Artagnan.
— Sądzę, że nasze zuchy znaleźli nareszcie, czego szukali. Jak ci się zdaje, d‘Artagnanie?... — odezwał się Athos.