zakochanych młodzieńców, nie lubią oni poświęcać się za darmo?
— Jednej tylko nagrody pragnę, wiesz o tem dobrze, jedynej, godnej mnie i ciebie!
Objął ją ramieniem i przyciągnął delikatnie ku sobie.
Prawie się nie opierała.
— Interesowny młodzieńcze!... — rzekła z uśmiechem.
— O!... — wykrzyknął d‘Artagnan, uniesiony namiętnością, którą ta kobieta umiała w sercach rozniecać — szczęście takie wydaje mi się niemożliwe i boję się, aby, jak sen, nie znikło, pragnę je jaknajprędzej w rzeczywistość zamienić!
— Trzeba najpierw zasłużyć na to mniemane szczęście.
— Co mam czynić? rozkazuj, pani!...
— Czy napewno? — rzekła milady z resztką wątpliwości.
— Wymień mi zbrodniarza, który wycisnął łzy z twoich pięknych oczu.
— Kto ci mówi, że płakałam?
— Zdawało mi się...
— Kobiety z mojem usposobieniem nie płaczą nigdy.
— Tem lepiej!... A teraz powiedz mi, jak on się nazywa?
— Pomyśl jednak, że imię jego to moja tajemnica.
— Trzeba przecież, abym ją poznał.
— Tak, masz rację; widzisz, jak ci ufam!
— Uszczęśliwiasz mnie pani. Jakże się on nazywa?
— Znasz go dobrze.
— Czy być może?
— Tak.
— Czy to jeden z przyjaciół moich? — podjął d‘Artagnan wahająco, aby tem lepiej uwierzono w jego nieświadomość.
— A gdyby był przyjacielem, czy cofnąłbyś się wtedy? — zawołała milady i błysk złowrogi zaświecił w jej oczach.
— Nie, nigdy, choćby to był brat mój rodzony! — wykrzyknął d‘Artagnan, udając wielki zapał.
Nasz gaskończyk puszczał się odważnie, wiedział bowiem do czego dąży.
— Podoba mi się twoje poświęcenie bezwarunkowe rzekła milady.
Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.